Bez tytułu
sen, dlugi sen. wędruje po lesie, bardzo gęstym. ciemna, zimna noc. słyszę jakiś głos, cichy, niewyraźny. idąc w jego kierunku słyszę swoje imię wypowiadane ciepłym, kobiecym głosem. zapytałem kim jesteś. Głos przedstawił się i zacząłem rozmawiać jakbym rozmawiał z lasem. nadal szedłem w stronę, z której dochodził słodki dźwięk jej słów. delikatnie stawiałem stopy, żeby trask pękających gałęźni nie zagłuszył ani jednego słowa. wśród gęstwiny drzew wypatrztłem ognisko, którego blask ukazywał zarysy drzew. przy ognisku siedziała kobieta, ubrana w długą, białą suknie. przystanąłem i spojrzałem jej w oczy, były to najpiękniejsze oczy jakie w życiu widziałem. chciałem do niej podejść, lecz las w tym miejscu był bardzo gęsty. przedzierając sie przez gałęzie, potykając o wystające korzenie, w bólu pokonywałem każdy metr, ale ciągle wpatrując sie w jej oczy, szedłem do przodu. gdy byłem już kilka metrów od niej, zerwała sie wichura, powalając ogromne drzewo, które spadło tuż przede mną, zasłaniając obraz kobiety. jej głos znowu stał się ledwie słyszalny. usiadłem aby odpocząć, by może w następnym śnie ruszyć dalej w drogę...